Przejdź do głównej zawartości

Bohaterka taka jak my, czyli nowa Ms. Marvel

Marvel wydaje co miesiąc trzy lub cztery miliardy komiksów. Oczywiście nie sposób śledzić wszystkich serii, a nie tylko laikowi w wyborze zeszytu przyda się rekomendacja. O nowej serii Ms. Marvel dowiedziałam się dzięki bardzo pozytywnej recenzji Ichaboda, jednak nie uchroniła mnie ona od wątpliwości. Może i zmiana bohaterki nie była aż tak kontrowersyjna, jak nowa Thor (na którą czekam z entuzjazmem, ale to długi temat, o którym wielu się już wypowiedziała), ale przypomnę tylko, kto przejął pałeczkę po Carol Danvers, która jako Captain Marvel poleciała w kosmos. Nową Ms. Marvel jest Kamala Khan, nastoletnia muzułmanka z New Jersey, która uwielbia Avengersów. Już samo to zdanie pokazuje, jak ryzykowny był to projekt. Tym bardziej cieszy to, jak dobry się okazał.
Sama bohaterka (cieszy mnie to, jak rośnie ilość solowych serii superbohaterek Marvela) jest świetnie napisana. Oczywiście pojawia się wątek pochodzenia i religii, ale nie stanowi on pierwszego planu, uzupełniając historię w niebanalny i daleki od stereotypu sposób. W końcu co członek rodziny, to inne podejście do zasad islamu (Kamala nie lubi „dziwnych świąt” i na samym początku z ciekawością obwąchuje hamburgera z bekonem), a nielubiany przez dziewczynę szejk może, zamiast ględzić „o szatanie i chłopcach”, dać cenną lekcję o pomaganiu ludziom. Znacznie ważniejsze jest jednak to, że Kamala to nieco zagubiona w nastolatka, która próbuje się w świecie (z różnym skutkiem) odnaleźć. Czasem okazuje się, że w życiu towarzyskim bardziej niż tożsamość kulturowa przeszkadza nerdowska fascynacja Avengersami, o których bohaterka pisuje fanfiction (fajnie wypada scena, w której Ms. Marvel spotyka innego superbohatera i zaczyna fangirlować oraz opowiadać mu, co też o nim wypisała). Nietrudno Kamalę polubić i zrozumieć, nawet jeśli na pozór tak różni się od czytelnika.
New Jersey oplata jednak błękitna mgła ex machina (rodem z crossoveru Inhumanity), sprawiając, że bohaterka po serii halucynacji (w których Steve, Tony i Carol przemawiają językiem urdu) zyskuje supermoce i postanawia wykorzystać je, żeby wyglądać jak blondwłosa Ms. Marvel i ratować świat. Twórcom udaje się przy tym przemycić cenną lekcję o samoakceptacji bez dydaktycznego smrodku, dając nam fantastyczną genezę bohaterki, która może jeszcze z motyką na Słońce się nie porywa, ale chroni Jersey City przed mniejszym i większym złem, wymykając się w nocy z domu.
Historia, świeża i nieoklepana, jest opowiadana w bezpretensjonalny sposób. W dodatku utrzymana zostaje krucha równowaga między poważniejszymi tekstami, które przekazują uniwersalne prawdy, a tymi lżejszymi, rozładowującymi nastrój. Trudno mi znaleźć coś, co mogłabym skrytykować.
Dużą zaletą komiksu jest jego strona wizualna. Pierwsze pięć numerów zdobią przepiękne rysunki Adriana Alphony. Tym większa szkoda, że ostatni, szósty zeszyt był tworzony przez innego artystę. Zostaje jednak odpowiedzialny za kolory Ian Herrin, który używa tu ciepłych, pasujących do ujmującego tonu historii barw. Podoba mi się trend w Marvelu, który ma wyróżniać każdą serię charakterystyczną kreską (vide przepiękna „Black Widow” rysowana przez Phila Noto czy „Hawkeye” zdobiony minimalistycznymi okładkami i rysunkami Davida Aja)

„Ms. Marvel” miała wszelkie predyspozycje, by stać się niewypałem. Powstał jednak fantastyczny i ciepły komiks. Wpisuje się on w trend związany z wysuwaniem na pierwszy plan coraz większej ilości kobiet i PoC (People of Color) w Marvelu, ale na pewno spodoba się osobom spoza tych grup. Mogę go spokojnie polecić każdemu, nawet czytelnikom nie czującym się pewnie w wielkim i pełnym crossoverów uniwersum Marvela. Myślę, że nie będziecie żałować tej lektury.
Śledź
PS. Jeszcze kilka uwag o "No Normal" - wydaniu, które posiadam. Jest w miękkiej okładce, zawiera zeszyty 1-5 i dodatkowy materiał z "All-New Marvel Now: Point One". Dodatkowe atrakcje to szkicownik Adriana Alphony, strona poświęcona procesowi kolorowania i mała galeria variantów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyzwanie czytelnicze - Geralt a baśnie

Niedawno Rusty Angel zaproponowała pisanie recenzji historii będących retellingami klasycznych opowieści, takich jak baśnie czy legendy. Nie musiałam się zbyt długo zastanawiać nad wyborem.Chciałabym w tym tekście opowiedzieć o opowiadaniach Andrzeja Sapkowskiego, który w "Ostatnim Życzeniu" i "Mieczu Przeznaczenia" zawarł sporo mniej lub bardziej zakamuflowanych nawiązań m.in. do baśni Andersena i Braci Grimm. Urodziłam się w drugiej połowie lat 90. Pamiętam więc kupowane przez tatę wiedźmińskie książki z dopiskiem na okładce: "Polityka poleca: czytaj polską fantastykę" i ilustracjami z przerażającymi mnie wówczas czaszkami. Do przygód Geralta wróciłam kilka lat później - w gimnazjum. Lektura opowiadań i sagi wywarła na mnie wtedy spory wpływ. Obecnie zauważam wady pięcioksięgu, ale nadal mam do niego sporo sentymentu i lubię powracać do świata wykreowanego przez Sapkowskiego. Jeszcze bardziej jednak uwielbiam historie zawarte w "Ostatnim Życzen...

Lets go and do some SCIENCE! Czyli recenzja Big Hero Six

Chciałam pójść na film. Całkiem sporo na niego czekałam, interesowałam się wiadomościami o nim, planowałam napisać recenzję. W zasadzie pójście na "Kosogłosa" miałam zaplanowane, gdy rok temu wychodziłam z sali kinowej po "W pierścieniu ognia". Ale po drodze pojawił się cudowny zwiastun nowego filmu Disneya, który pokazałam całej rodzinie. I tak oto już dzień po premierze familia Śledziów znalazła się na seansie "Wielkiej Szóstki". I świetnie się bawiła. But first, lemme take a #SELFIE (musiałam) Wydawać by się mogło, że nie miałabym nic do roboty w sali kinowej wypełnionej dziećmi (i rodzicami), które wydają się być grupą docelową każdej disneyowskiej produkcji. Uważam jednak, że o wielkości tych animacji stanowi fakt, że mogą sprawić frajdę osobie w każdym wieku. Zwłaszcza, że "Wielka Szóstka" była promowana jako film (luźno)oparty na komiksach Marvela. Napisałam już, jak uroczy potrafi być ten film? Jak to często bywa, nie zapozn...

Błękitne Cornetto, czyli recenzja Hot Fuzz

Jakiś czas temu polecałam na blogu "Scott Pilgrim vs the World". Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Edgara Wrighta. Twórczością specyficzną, ale trafiającą wprost do mojego nerdowskiego serduszka. Potem (dzięki telewizji) udało mi się zapoznać z "The World's End", które sprawiło, że zaczęłam szukać dwóch poprzednich części Trylogii Cornetto. Polowanie na DVD z polską wersją językową "Hot Fuzz" zakończyło się sukcesem, a niedawno udało mi się obejrzeć film. I wiecie co? IT.  WAS.  AWESOME. Zacznijmy jednak tę recenzję "po bożemu", czyli od przedstawienia fabuły. Głównym bohaterem jest londyński policjant Nicholas Angel (Simon Pegg, również współscenarzysta filmu). Angel to supergliniarz - poświęca się swojej pracy całkowicie i osiąga wyniki znacznie przekraczające średnią ( think Sam Vimes ). Nic dziwnego więc, że przełożeni postanawiają wysłać go do spokojnego i idealnego miasteczka Sandford, w którym nic się nie dzieje....