Przejdź do głównej zawartości

Elżbietańscy superbohaterowie - 1602 Neila Gaimana

Jeden z moich ulubionych kadrów z 1602 - uwielbiam tego Angela.
Po kilku dniach poszukiwań udało mi się nabyć najnowszy, 46. tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Nie mam i nigdy nie miałam ambicji zebrania wszystkich tomów (cztery zeszyty New X-Men z Dobrego Komiksu na przykład kupiłam taniej na Allegro, część innych historii przeczytałam w wersji elektronicznej), jednak kiedy się dowiedziałam, że w WKKM znajdzie się 1602, nie zastanawiałam się zbyt długo. Jest to bowiem pierwszy komiks Marvela, jaki przeczytałam, więc oczywiście mam do niego pewien sentyment. A przy okazji bardzo dobra historia, którą mogę Wam polecić. W dodatku okazało się, że jak niewiele rzeczy, po kolejnym przeczytaniu sprawił mi znacznie więcej przyjemności.


Pierwsze skojarzenie z Roanoke...
 Fandom SPN jest wszędzie.
Autorem 1602 jest Neil Gaiman (znany chociażby z „Gwiezdnego Pyłu”, „Amerykańskich Bogów” czy „Sandmana”). Już samo jego nazwisko mnie zainteresowało. Drugim czynnikiem, który zaostrzył mój apetyt, był sam koncept. Akcja komiksu dzieje się w tytułowym roku. Nad Wielką Brytanią grzmią niezwykłe burze, do Londynu zmierza statek z kolonii Roanoke (która w tym wszechświecie nie zniknęła), europejskie mocarstwa pragną zdobyć skarb Templariuszy… W tym kotle alternatywnej historii znajduje się w dodatku miejsce dla znanych superherosów, którzy mają tu czasem nieco inne imiona, lecz nadal łatwo ich rozpoznać. Opowieści o superbohaterach zwykle są umiejscowione w teraźniejszości lub niedalekiej przyszłości, więc zawsze cieszę się, jeśli mogę zobaczyć alternatywną wersję dziejów świata, przy których majstrują postacie Marvela (jeden z wielu powodów, dla których kocham nowych X-Menów, zwłaszcza zabawę twórców z kryzysem kubańskim w „First Class”). Wszystko zaskakująco dobrze się komponuje (któż mógłby zastąpić Johna Dee, jak nie doktor Stephen Strange?), a dialogi i historia mają w sobie wiele znamion charakterystycznych dla twórczości Anglika, który często bawi się tu z czytelnikiem (historia Petera, asystenta Nicka Fury’ego).

Bardzo lubię też rysunki Andy’ego Kuberta z kolorami Richarda Isanove. ”Ukośna” kreska jest dodatkowym walorem artystycznym i dobrze pasuje do historii. W dodatku wiele kadrów nawiązuje do ikonicznych przedstawień superbohaterów (zamieszczona w albumie WKKM okładka wydania zbiorczego zaś jest inspirowana ryciną przedstawiającą uczestników spisku prochowego)

Typowy Magneto -
 nawet w XVII wieku liczy się efektowność
Jak pisałam na samym początku, ponowna lektura sprawiła mi znacznie więcej przyjemności niż pierwsza. Powód jest prosty: jako, że był to pierwszy przeczytany przeze mnie komiks Marvela, nie mogłam czerpać z niego frajdy związanej z rozszyfrowywaniem wielu nawiązań. Wydanie Egmontu zawiera na początku stronę ze zwięzłym przedstawieniem współczesnych odpowiedników protagonistów 1602, które (wraz z wiedzą z MCU) trochę mi pomogło w rozeznaniu się w świecie Gaimana (WKKM czegoś takiego nie zamieściła). Teraz mogę powiedzieć, że kolejną zaletą tego komiksu jest to, jak dobrze udało się autorowi pokazać osobowość postaci, jednocześnie nie odrywając ich od realiów i ówczesnej mentalności. Nie mogę nie wspomnieć o mutantach, nazywanych tu czarorodnymi (wstyd przyznać, ale zabrałam się za 1602 nie wiedząc nic o X-Menach. Po obejrzeniu wszystkich filmów, wyczekiwaniu na Days of Future Past i nadrobieniu części komiksów wiem już więcej, ale nadal jest to stosunkowo świeża „miłość neofity”). Skład drużyny jest taki sam jak w pierwszych numerach z lat 60. Nadal nie lubię Scotiusa (chyba jedyna wersja Cyclopsa, która zyskała moją sympatię, to ta z Xtreme X-Men), cudownym pomysłem jest danie Roberto wujka będącego postacią z kart historii (przypomnijcie sobie, jakie nazwisko nosi Iceman w Earth-616 i filmach) i zrobienie z Wandy zakonnicy w szkarłacie. Nie mówiąc już o chyba najlepszym, czyli historii Javiera i inkwizytora Enrique. Konflikt Profesora X i Magneto zawsze jest niesamowicie interesujący (i doskonale ukazany w filmach, między innymi dzięki aktorstwu na wysokim poziomie), więc jeśli fascynuje was dynamika relacji tej dwójki, na pewno ucieszy was ten drobny wątek.

I o tej grafice pamiętali wydawcy. Mała rzecz, a cieszy.
Mówiłam już o różnicy między wydaniem Egmontu i WKKM. Jestem bardzo zadowolona z posiadanego przeze mnie albumu, który oprócz całej historii zawiera dodatek, w którym Neil Gaiman opowiada o powstawaniu komiksu, wyżej wymienioną okładkę zbiorczą i spis kontynuacji osadzonych w uniwersum 1602. Oprócz wstępu o superbohaterach zabrakło strasznie fajnej (i autoironicznej) planszy, w której scenarzysta i rysownik streszczają numery 1-4, a ten drugi pyta się o dinozaury. Mimo wszystko moim zdaniem wydanie WKKM wygrywa, również dzięki takim drobiazgom jak twarda okładka i cena (nieco niższa niż to, ile kosztują razem oba zeszyty Egmontu). Jest to zakup, którego nie żałuję.

Reasumując: jeżeli lubicie historię i zabawy z nią oraz znacie i kochacie świat Marvela, kupujcie 1602 w ciemno. Jeżeli zaś dotychczas nie lubiliście komiksów, możecie się do nich przekonać dzięki tej publikacji (warto jednak przynajmniej obejrzeć wcześniej filmy). Mam nadzieję, że mój ulubiony komiks również Wam sprawi dużo przyjemności.
Śledź


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wyzwanie czytelnicze - Geralt a baśnie

Niedawno Rusty Angel zaproponowała pisanie recenzji historii będących retellingami klasycznych opowieści, takich jak baśnie czy legendy. Nie musiałam się zbyt długo zastanawiać nad wyborem.Chciałabym w tym tekście opowiedzieć o opowiadaniach Andrzeja Sapkowskiego, który w "Ostatnim Życzeniu" i "Mieczu Przeznaczenia" zawarł sporo mniej lub bardziej zakamuflowanych nawiązań m.in. do baśni Andersena i Braci Grimm. Urodziłam się w drugiej połowie lat 90. Pamiętam więc kupowane przez tatę wiedźmińskie książki z dopiskiem na okładce: "Polityka poleca: czytaj polską fantastykę" i ilustracjami z przerażającymi mnie wówczas czaszkami. Do przygód Geralta wróciłam kilka lat później - w gimnazjum. Lektura opowiadań i sagi wywarła na mnie wtedy spory wpływ. Obecnie zauważam wady pięcioksięgu, ale nadal mam do niego sporo sentymentu i lubię powracać do świata wykreowanego przez Sapkowskiego. Jeszcze bardziej jednak uwielbiam historie zawarte w "Ostatnim Życzen

Błękitne Cornetto, czyli recenzja Hot Fuzz

Jakiś czas temu polecałam na blogu "Scott Pilgrim vs the World". Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Edgara Wrighta. Twórczością specyficzną, ale trafiającą wprost do mojego nerdowskiego serduszka. Potem (dzięki telewizji) udało mi się zapoznać z "The World's End", które sprawiło, że zaczęłam szukać dwóch poprzednich części Trylogii Cornetto. Polowanie na DVD z polską wersją językową "Hot Fuzz" zakończyło się sukcesem, a niedawno udało mi się obejrzeć film. I wiecie co? IT.  WAS.  AWESOME. Zacznijmy jednak tę recenzję "po bożemu", czyli od przedstawienia fabuły. Głównym bohaterem jest londyński policjant Nicholas Angel (Simon Pegg, również współscenarzysta filmu). Angel to supergliniarz - poświęca się swojej pracy całkowicie i osiąga wyniki znacznie przekraczające średnią ( think Sam Vimes ). Nic dziwnego więc, że przełożeni postanawiają wysłać go do spokojnego i idealnego miasteczka Sandford, w którym nic się nie dzieje.

Lets go and do some SCIENCE! Czyli recenzja Big Hero Six

Chciałam pójść na film. Całkiem sporo na niego czekałam, interesowałam się wiadomościami o nim, planowałam napisać recenzję. W zasadzie pójście na "Kosogłosa" miałam zaplanowane, gdy rok temu wychodziłam z sali kinowej po "W pierścieniu ognia". Ale po drodze pojawił się cudowny zwiastun nowego filmu Disneya, który pokazałam całej rodzinie. I tak oto już dzień po premierze familia Śledziów znalazła się na seansie "Wielkiej Szóstki". I świetnie się bawiła. But first, lemme take a #SELFIE (musiałam) Wydawać by się mogło, że nie miałabym nic do roboty w sali kinowej wypełnionej dziećmi (i rodzicami), które wydają się być grupą docelową każdej disneyowskiej produkcji. Uważam jednak, że o wielkości tych animacji stanowi fakt, że mogą sprawić frajdę osobie w każdym wieku. Zwłaszcza, że "Wielka Szóstka" była promowana jako film (luźno)oparty na komiksach Marvela. Napisałam już, jak uroczy potrafi być ten film? Jak to często bywa, nie zapozn