Śmieszna sprawa z tym Deadpoolem - doskonale pamiętam te czasy, kiedy fani Najemnika z Niewyparzoną Gębą widzieli godną ekranizację tylko w najbardziej odrealnionych marzeniach, wspominam też moment na krótko przed SDCC Anno Domini 2014, kiedy to w internecie pojawiały się pogłoski o trailerze, oraz ten moment, kiedy to test footage będący spełnieniem wszystkich marzeń wypłynął - i dał zielone światło dla całej produkcji, którą możemy obecnie oglądać. Jak więc wyszło?
Powiem tak: dokładnie wiedziałam, na co się piszę, więc i nie wyszłam z kina rozczarowana. Po prawdzie to nawet nie oczekiwałam jakiejkolwiek fabuły - wystarczyłby mi półtoragodzinny monolog Deadpoola mówiony wprost do kamery. Jednak film wrzuca naszego bohatera w historię: ta rozgrywająca się w retrospekcjach to kolejna wariacja na temat origin story, ta dziejąca się współcześnie zaś jest podejściem do schematu (rape and) revenge. W związku z tym Deadpool pozbawiony jest szokujących zwrotów fabuły - ta niedogodność jest jednak przysłoniona Deadpoolową konwencją i kreacją głównego bohatera.
Już z samych napisów początkowych (które być może przebijają te z GotG) wylewa się mnóstwo easter-eggów (kubeczek Roba L.! Karty z Green Laterns!) i właściwego prostagoniście humoru. Muszę przyznać, że choć nie są to dowcipy mego ulubionego sortu, to tutaj mnie kupiły - przecież świetnie pasują do naszego bohatera. Który to sam w sobie jest kolejnym atutem filmu.
Doskonale bowiem się stało, że Fox pozwolił "na uboczu" stworzyć film zrealizowany przez zapaleńców. Ryan Reynolds nie musiał grać - ten człowiek jest Deadpoolem i świetnie się odnajduje zarówno pod czerwoną maską, jak i bez niej. Jego Wade wyskoczył ze stron komiksu, a kiedy nie sypie żartami jak z rękawa ani nie przerabia kogoś na szaszłyki, podobnie jak pierwowzór ukazuje bardziej melancholijną twarz - ten człowiek przecież miał traumatyczne dzieciństwo, jest wiecznie spłukany, cierpi na chroniczny ból i Bóg wie co jeszcze.
Inne postaci są zdecydowanie mniej zarysowane. Mało wiemy o dziewczynie Wade'a - Vanessie, ale z tych strzępków i gry Moreny Baccarin wychodzi naprawdę sympatyczna postać, która zasługuje na więcej czasu ekranowego w sequelu (a może, idąc komiksowym tropem, okaże się ona mutantem? Nie narzekałabym). Podobnie jest z Negasonic Teenage Warhead. Mutantka pojawiająca się dosłownie na sekundkę w New X-Men Granta Morrisona może tutaj nieco bardziej zabłyszczeć. I to nawet nie dzięki zmienionym mocom - nasza "humorzasta nastolatka" jest przeurocza w swojej roli (muszę się też tu zachwycić jej kostiumem - nareszcie żółty spandeks, który idealnie łączy styl uniformów z First Class i komiksowych strojów New Mutants). Filmowy Colossus zaś nareszcie zyskuje jakiś charakter - nawet, jeśli jest to satyra na stereotypowe pojmowanie superbohatera (zwłaszcza Supermana i Capa). Znacznie bladziej wypadają tu źli, ale już nie będę się pastwić nad Typowym Brytyjskim Villainem.
Co jeszcze moge pochwalić? Na pewno wybór utworów. Co prawda w mojej opinii składanka z GotG jest lepsza, ale i w Deadpoolu dobór muzyki nie szwankuje (wykorzystanie kawałka George'a Michaela rządzi - od teraz saksofonowe solo nie będzie kojarzyć mi się wyłącznie z crackvidami). A przydzielona R-ka jest wykorzystana idealnie - krwi i wulgarności jest tu w sam raz.* Aha, i jeszcze kampania promocyjna - ósmy cud świata!
Reasumując: w sumie to nie mogę powiedzieć wam, żebyście biegli na ten film - w końcu jeśli wiecie o kim mowa, na pewno już byliście w kinie co najmniej raz. Ostatecznie jest to film, który może i nie jest majstersztykiem X Muzy, ale stanowi naprawdę dobrą adaptację materiału źródłowego, wnosi powiew świeżości do łapiącego zadyszkę nurtu superhero i daje dobrą zabawę tym, którzy jej oczekują. A przecież o to chodzi, nie?
Śledź
*Małym WTF-em stał się dla mnie wysyp informacji o kolejnych produkcjach z R-ką, brzmiący tak, jakby producenci nie zrozumieli sukcesu filmu. Nie chcemy przecież niekończących się krwawych jatek - chcemy świeżych filmów, które wnoszą coś nowego. A brutalność wkrótce może stać się przeciwieństwem komiksowej świeżości.
Powiem tak: dokładnie wiedziałam, na co się piszę, więc i nie wyszłam z kina rozczarowana. Po prawdzie to nawet nie oczekiwałam jakiejkolwiek fabuły - wystarczyłby mi półtoragodzinny monolog Deadpoola mówiony wprost do kamery. Jednak film wrzuca naszego bohatera w historię: ta rozgrywająca się w retrospekcjach to kolejna wariacja na temat origin story, ta dziejąca się współcześnie zaś jest podejściem do schematu (rape and) revenge. W związku z tym Deadpool pozbawiony jest szokujących zwrotów fabuły - ta niedogodność jest jednak przysłoniona Deadpoolową konwencją i kreacją głównego bohatera.
Już z samych napisów początkowych (które być może przebijają te z GotG) wylewa się mnóstwo easter-eggów (kubeczek Roba L.! Karty z Green Laterns!) i właściwego prostagoniście humoru. Muszę przyznać, że choć nie są to dowcipy mego ulubionego sortu, to tutaj mnie kupiły - przecież świetnie pasują do naszego bohatera. Który to sam w sobie jest kolejnym atutem filmu.
Doskonale bowiem się stało, że Fox pozwolił "na uboczu" stworzyć film zrealizowany przez zapaleńców. Ryan Reynolds nie musiał grać - ten człowiek jest Deadpoolem i świetnie się odnajduje zarówno pod czerwoną maską, jak i bez niej. Jego Wade wyskoczył ze stron komiksu, a kiedy nie sypie żartami jak z rękawa ani nie przerabia kogoś na szaszłyki, podobnie jak pierwowzór ukazuje bardziej melancholijną twarz - ten człowiek przecież miał traumatyczne dzieciństwo, jest wiecznie spłukany, cierpi na chroniczny ból i Bóg wie co jeszcze.
Inne postaci są zdecydowanie mniej zarysowane. Mało wiemy o dziewczynie Wade'a - Vanessie, ale z tych strzępków i gry Moreny Baccarin wychodzi naprawdę sympatyczna postać, która zasługuje na więcej czasu ekranowego w sequelu (a może, idąc komiksowym tropem, okaże się ona mutantem? Nie narzekałabym). Podobnie jest z Negasonic Teenage Warhead. Mutantka pojawiająca się dosłownie na sekundkę w New X-Men Granta Morrisona może tutaj nieco bardziej zabłyszczeć. I to nawet nie dzięki zmienionym mocom - nasza "humorzasta nastolatka" jest przeurocza w swojej roli (muszę się też tu zachwycić jej kostiumem - nareszcie żółty spandeks, który idealnie łączy styl uniformów z First Class i komiksowych strojów New Mutants). Filmowy Colossus zaś nareszcie zyskuje jakiś charakter - nawet, jeśli jest to satyra na stereotypowe pojmowanie superbohatera (zwłaszcza Supermana i Capa). Znacznie bladziej wypadają tu źli, ale już nie będę się pastwić nad Typowym Brytyjskim Villainem.
Co jeszcze moge pochwalić? Na pewno wybór utworów. Co prawda w mojej opinii składanka z GotG jest lepsza, ale i w Deadpoolu dobór muzyki nie szwankuje (wykorzystanie kawałka George'a Michaela rządzi - od teraz saksofonowe solo nie będzie kojarzyć mi się wyłącznie z crackvidami). A przydzielona R-ka jest wykorzystana idealnie - krwi i wulgarności jest tu w sam raz.* Aha, i jeszcze kampania promocyjna - ósmy cud świata!
Reasumując: w sumie to nie mogę powiedzieć wam, żebyście biegli na ten film - w końcu jeśli wiecie o kim mowa, na pewno już byliście w kinie co najmniej raz. Ostatecznie jest to film, który może i nie jest majstersztykiem X Muzy, ale stanowi naprawdę dobrą adaptację materiału źródłowego, wnosi powiew świeżości do łapiącego zadyszkę nurtu superhero i daje dobrą zabawę tym, którzy jej oczekują. A przecież o to chodzi, nie?
Śledź
*Małym WTF-em stał się dla mnie wysyp informacji o kolejnych produkcjach z R-ką, brzmiący tak, jakby producenci nie zrozumieli sukcesu filmu. Nie chcemy przecież niekończących się krwawych jatek - chcemy świeżych filmów, które wnoszą coś nowego. A brutalność wkrótce może stać się przeciwieństwem komiksowej świeżości.
A ja tam wybrałam się na Deathpoola i jestem zadowolona. Co prawda dwójkę już oglądałam w domowym zaciszu, ale tak jak mówisz - to coś innego. Może nie jest to jakieś mega kinowe wow, ale mi się podobało. Troszkę dziwnych żartów, fajne podejście do tematu. Ja jestem na tak. Muszę sprawdzić, czy tu https://primemovies.pl/ też jest tego recenzja.
OdpowiedzUsuń