Druga połowa sierpnia to dla mnie swoisty sezon ogórkowy.
Trudno znaleźć nowość do zrecenzowania. Zobaczyłam już to, na co chciałam iść
do kina, czekam na jesienne premiery na dużym i małym ekranie, nadrabiam
komiksy i klasykę literatury. Oglądam też rozmaite filmy. Ponieważ wpływ na
dobór repertuaru wywiera czasem moja mała siostra, mam okazję przy tym snuć
refleksje dotyczące dubbingowania filmów. W ten leniwy wtorek chciałabym się
nimi podzielić z Wami.
Zacznijmy od rozróżnienia: inaczej traktuję dubbing w
animacji, inaczej w filmie aktorskim. Jeśli o animacje chodzi, nie jestem
radykałem. Oczywiście sporo filmów kusi obsadą, jednak często niemożliwym jest
zobaczenie ich w kinie w wersji oryginalnej z napisami. Tak było na przykład z
drugą częścią Jak Wytresować Smoka. Przygody Szczerbatka i Czkawki (którego
rodzice mówili głosami Gerarda Butlera i Cate Blanchett) mogłam obejrzeć tylko
z dubbingiem. Niestety wiele wskazuje na to, że podobnie stanie się z
Pingwinami z Madagaskaru. Lubię polską wersję serialu, ale w filmie mają
przemówić Benedict Cumberbatch i Jon Malkovitch. W takim wypadku na pewno
poczekam na DVD i będę cieszyć się Pingwinami po polsku i po angielsku.
Nie jestem malkontentem, w wielu wypadkach doceniam polską
wersję językową, która potrafi być lepsza od oryginału. I nie mówię tu tylko o
animacjach wyprodukowanych po Shreku -
dubbingowane starsze filmy Disneya dobrze się bronią, a niektóre piosenki są o
niebo lepsze w rodzimej wersji (chociażby „Kolorowy wiatr” śpiewany przez Edytę
Górniak – pamiętacie?). Po 2001 zaś zachwyciliśmy się dubbingiem – i choć było
sporo jasnych punktów, wielu kinomanów narzeka obecnie na powtarzającą się
obsadę i wplatane przez tłumaczy żarciki i aluzje do polskich realiów (pojawienie
się takich tekstów jak „mordo ty moja!” czy „igra sobie ze mną jak kot z
kłębkiem… moheru” w Ratatouille śmieszyło w 2007, jednak teraz traci to swoją
„siłę rażenia”). Co prawda nie oglądam wszystkich filmów animowanych
pojawiających się w kinach, jednak to, co widziałam, może uspokoić: z polskim
dubbingiem nie jest aż tak źle, jak by się mogło wydawać. Niemniej jednak wolę
mieć prawo do wyboru wersji językowej, prawo, z którego często nie możemy
skorzystać przez decyzję dystrybutora.
Zupełnie inaczej podchodzę do kwestii dubbingowania filmów
aktorskich. Tutaj wychodzi ze mnie radykał, który (o ile to możliwe) ogląda
wersje z napisami (lub bez). Uważam, że głos jest bardzo ważną składową gry
aktorskiej. Takie elementy jak akcent, intonacja czy artykulacja są kluczowe w
wielu scenach. Próba ich podrobienia w studio nigdy nie będzie dorównywać
oryginałowi, w dodatku często nie da się idealnie zsynchronizować polskiej
wersji dźwiękowej z ruchem ust mówiącego. Mogę jeszcze zrozumieć dubbingowanie
filmów przeznaczonych dla dzieci, ale
dlaczego ta zaraza rozprzestrzenia się na filmy przeznaczone dla starszej
widowni? Mam nadzieję, że nie skończymy tak jak nasi zachodni sąsiedzi – w
Niemczech wszystkie filmy są dubbingowane, trudniej znaleźć kino puszczające
film z napisami, a wielu aktorów ma swoich niemieckojęzycznych odpowiedników –
w rezultacie Niemcy często nie wiedzą, jak brzmi dana osoba. Efekty zaś są
przezabawne, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę specyfikę i „twardość” języka
niemieckiego (znajdźcie sobie na YouTubie zwiastun dowolnego filmu. Moim
objawieniem ubiegłej jesieni był trailer do Catching Fire, które szczęśliwie
przynajmniej nie zostało nazwane tak jak książka, czyli… Gefahrliche Liebe.
Serio. SERIO.) Oczywiście do takiego stanu rzeczy jest nam jeszcze daleko, i
miejmy nadzieję, że wielbicieli napisów w Polsce jest na tyle dużo, że „model
niemiecki” nigdy do nas nie zawędruje. Jednak nie jest idealnie – przed
„Strażnikami Galaktyki” filmy Marvela z napisami można było zobaczyć tylko w 3D.
O telewizji nie wspominajmy – fajnie, że taka duża, ogólnopolska stacja jak
Polsat kupuje prawa do „Avengers”, tylko czemu puszcza film tylko z dubbingiem,
łaskawie dorzucając napisy dla niesłyszących? (W ogóle polska telewizja to
temat na jeszcze dłuższy, hejterski post)
Chyba już wystarczy tych skarg i zażaleń na polski dubbing,
zwłaszcza, że pisząc ten post, uświadomiłam sobie, że wcale nie jest u nas aż
tak źle. Każdy lubi sobie czasem ponarzekać, a niestety nasze polskie
popkulturalne realia dają nam do tego sporo powodów. Niewykluczone więc, że
jeszcze się z Wami podzielę swoimi żalami. Mam nadzieję jednak, że okoliczności
sprawią, że powodów do narzekania będzie coraz mniej.
Śledź
Komentarze
Prześlij komentarz