Współczesna popkultura lubuje się w reinterpretowaniu
potworów. Wampir już dawno przestał się jednoznacznie kojarzyć z krwiopijcą,
stając się w zamian amantem z powieści młodzieżowych. Demony już od pewnego
czasu układają się ze śmiertelnikami, nawet wilkołak został oswojony. Z całej
tej monstrualnej gromadki chyba tylko zombie nie miały szczęścia. Owszem, słyszy
się o nich ostatnio dużo, jednak ich wizerunek nie zmienił się za dużo od
czasów „Nocy żywych trupów”. W natłoku mainstreamowych horrorów nietrudno
przegapić prawdziwą perełkę.
„In the Flesh” to serial wyprodukowany przez BBC Three,
który bardzo kreatywnie podchodzi do toposu zombie, wykorzystując go do
opowiedzenia historii o odmienności i nietolerancji. Rzecz jasna, wszystko
zaczyna się w zgodzie z konwencją gatunku: mamy atak na supermarket, ludzie
wspominają Powstanie trupów, stłamszone przez bojówkę HVF. Jednocześnie
brytyjski rząd opracowuje program, mający na celu wyleczenie cierpiących na
„zespół częściowego obumarcia” (PDS) i przywrócenie ich na łono społeczeństwa. Jedną
z osób poddanych specjalnej terapii jest nastoletni Kieren Walker (Luke
Newberry). Wraca on do rodzinnego Roarton, małego miasteczka, w którym nadal
jest duże poparcie dla HVF, z ambony słychać głos potępienia dla zombie, a ludzie
nie chcą być sąsiadami rodzin ukrywających nieumarłych krewnych. A to dopiero
początek pierwszego odcinka…
Jak widać, sam zarys fabuły jest całkiem interesujący, a w
ciągu dwóch serii wszystko się jeszcze wielokrotnie komplikuje. Pojawiają się
nowe, interesujące postacie – nie mogę nie wspomnieć chociażby o dwójce postaci
(chorych na PDS oczywiście): Amy Dyer (Emily Bevan), której charakter jest
ciekawą wariacją na temat tropu Manic Pixie Dream Girl, i pojawiającym się
dopiero w drugim sezonie Simonie Monroe (Emmett Scanlan). Jest on jednym z
apostołów Nieumarłego Proroka (cały serial jest pełen mniej i bardziej
subtelnych odniesień do Biblii) głoszącego wyższość zombie nad śmiertelnikami. Ślepo
wierzący w te idee Simon różni się od Kierena, który wierzy w pokojową koegzystencję
wszystkich. Brzmi znajomo? W pierwszej rozmowie tej dwójki podobieństwo do
młodych profesora Xaviera i Magneto z „X-Men” jeszcze bardziej się uwypukla.
Rzecz jasna głównym tematem serialu jest szeroko pojęta odmienność. Można
ją interpretować na wiele sposobów, jednak mnie zainteresowała teoria
traktująca zombiactwo jako metaforę depresji. Rządowy ośrodek przypominający
psychiatryk, terapia grupowa, codzienne przyjmowanie leków, niewidoczne (kryte
przez makijaż i soczewki) objawy i niechęć społeczeństwa… Wszystko zyskało
jeszcze większy sens po przeczytaniu, że scenarzysta Dominic Mitchell leczył
się z depresji, przebywając w małym miasteczku, a serial początkowo miał być
daleki od postapokaliptycznych klimatów.
Dobry, grający na uczuciach (jak na produkcję BBC przystało)
scenariusz to nie wszystko. Całość nie byłaby aż tak poruszająca, gdyby nie
rewelacyjne aktorstwo. Fantastycznie spisuje się dźwigający ciężar głównej roli
Luke Newberry, ale reszta obsady dotrzymuje mu kroku. Nawet denerwujące na
początku swoją postawą postacie są właściwie rozwijane (vide Jem, siostra
Kierena – jak na weterankę z HVF zbyt szybko godzi się z odmiennością brata,
ale w drugim sezonie zmienia się nie do poznania, zmagając się ze stresem pourazowym).
Na klimat produkcji wpływają też zdjęcia – wypłowiałe, czasem lekko trzęsące
się, doskonale oddają przygnębiającą atmosferę Roarton. Jeśli zaś o samych
nieumarłych chodzi – jak na serial o małym budżecie charakteryzatorzy spisują
się bardzo dobrze.
Wyprodukowane przez małą stację BBC Three „In the Flesh”
zostało docenione przez BAFTA – serial wygrał statuetkę w kategorii Best
Mini-Series, a Luke Newberry został nominowany w kategorii Best Leading Actor.
Tym większa szkoda, że nie wiadomo, czy 9 odcinków doczeka się kontynuacji.
Powiem szczerze – bardzo na to liczę. W oczekiwaniu na wieści dotyczące
trzeciego sezonu na pewno wrócę do serialu. Wam zaś polecam wygospodarowanie
kilku godzin i zobaczenie „In the Flesh”. Nie jest to serial dla każdego – fani
slasherów z zombie w roli głównej raczej się rozczarują. Ale na pewno warto
sprawdzić, nawet jeśli nie przekonują Was historie o żywych trupach. Myślę, że
dobra historia, jaką opowiada produkcja, sama się obroni.
Śledź
Komentarze
Prześlij komentarz